Pierwszy zespół, którego kiedykolwiek słuchałam i przy którym nie mogę się skupić, bo właśnie skasowałam trzy wersje wpisów, których to postaci dzisiejszego dnia na megazamulonych lekcjach ukształtowały mi się w głowie: THE BEATLES.
Moje noworoczne postanowienie… Zaczęłam od wczoraj SŁUCHAĆ MUZYKI. Wiecie… Słuchać wielkimi literami. Zazwyczaj oceniałam jakość zespołu po kilku piosenkach, najczęściej hitach niejednokrotnie puszczanych na ubogich, polskich stacjach muzycznych… Jezu, pauza, nie mogę się skupiiiiić! A teraz zaczęłam słuchać piosenek w całości, najczęściej z początku zespołu, szczególnie tych nieznanych, przysłuchiwać się tekstom, wsłuchiwać się w głos i linie melodyczne.
Otworzyłam się na muzykę, wiecie. Trochę bardziej.
Tym bardziej, odkąd czytam jedną biografię za drugą, a wiadomo, że biografia jakiegoś muzyka to zazwyczaj szczegółowa historia jego zespołu, daty wydania płyt i okoliczności ich nagrywania. Czytanie biografii i zapoznawanie się z dyskografiami bez znajomości tych piosenek jest tak bez sensu, jak uczenie się suchych dat z historii, bez chociażby podjęcia próby wyobrażenia sobie ludzi w czasach, dajmy na to, rewolucji francuskiej. “Ale o tym jeszcze będziemy mówić”…