Ostatnio zaobserwowałam, że bywają momenty, w których kompletnie się odłączam. Off. Im większa kakofonia dźwięków panuje wokoło, tym – wbrew pozorom – łatwiej jest się wyłączyć. Nie wiem co się dzieje wkoło mnie, nie słyszę dźwięków, hałasu, szumu, głosów, nic. Pewnie w takich chwilach moja twarz bardziej niż zazwyczaj przypomina twarz upośledzonego dziecka, jednakowoż to całkiem przyjemne i nawet przydatne, wiesz? Nie słuchać tego wszystkiego, słuchać tylko siebie.
Rozmowy i wszelakie dysputy odbywane na wolnych lekcjach/długich przerwach/inne (niepotrzebne skreślić) są niesamowicie, hm, inspirujące i pobudzające – jakkolwiek człowiek się obudzi i wyrwie z letargu.
Dzisiejsza taka konwersacja wiodła od owłosienia (bądź jego braku) w różnych miejscach obu płci, poprzez wzajemną próżność, na skrytykowaniu płci przeciwnej skończywszy, hm. Owa radosna i urocza końcoworoczna dysputa doprowadziła mnie do jednego, jakkolwiek smutnego wniosku, że – niestety – im mniej człowiek sobą reprezentuje, tym bardziej wydaje się być próżny i tym bardziej przedkładać aparycję ponad wszystkie inne rzędowe sprawy, każdego razu z takim samym zaparciem zaprzeczając “wcale nie” & “wiadomo, że wygląd nie jest najważniejszy”, “tak nie mówię”.
Przypominam sobie, że kiedyś już pisałam o tym co (lub kto) jest dla mnie piękny, dlatego nie będę się powtarzać i pozwólcie, że oddam się błogiej rozkoszy ostatniego wakacyjnego dnia.