Pociąg sunie po pogrążonych w leniwym popołudniu mieścinach zachodniopomorskiego, a ja jak zwykle zastanawiam się, kim są ludzie mieszkający w mijanych domach. Czym się zajmują? Jak żyją? Niezmiennie zastanawia mnie też, czy pranie rozwieszane na sznurze w tak bliskiej odległości od torów w ogóle jest czyste? Niektóre domy straszą swoim zaniedbaniem. Inne to istna samowola budowlana. Hulaj dusza, piekła nie ma, dobudówki, dobudówki! Mijając te stojące osamotnione w szczerym polu, zastanawiam się, czy dolegają im szczury i inne takie żyjątka. Widzę domy niewykończone i bez elewacji lub wypielęgnowane z dwoma samochodami równo zaparkowanymi przy żywopłocie. Widzę te porośnięte bluszczem i te, w których jeszcze nie ma okien.
Zastanawiam się, jak tym ludziom się życie potoczyło i co takiego w nim robili, że postawili sobie dom. Dom, który dla mnie równa się spełnionemu życiu pod dostatkiem. Dom, który uosabia wielkie, zainwestowane pieniądze, wiele lat pracy, wiele emocji i przeżyć. Ponuro myślę, że mnie pewnie nigdy nie będzie stać na dom ani pewnie nawet i na mieszkanie, ale zaraz świta mi w głowie myśl, że dlaczego w zasadzie miałabym kupować mieszkanie?
Czasami, szczególnie zaglądając na konto, myślę o tej chwili w moim życiu, gdzie każdą złotówkę będę odkładała na wkład własny do obciążającego mnie, moją rodzinę (siema) i wszystkich nasze zdrowie psychiczne kredytu na mieszkanie. Skąd mam wziąć takie bajońskie kwoty na mieszkanie w stanie deweloperskim, w którym nie będzie nawet zamontowanego kibla, a po kilku miesiącach może się okazać, że instalacja elektryczna została zainstalowana niezgodnie z prawem i trzeba zdemontować?
Dlaczego w ogóle żyję w przeświadczeniu, że muszę kupić to mieszkanie? Że kreuje się to mniej lub więcej na cel w życiu? Że tylko wtedy będę wiodła prawdziwie dorosłe życie, kiedy otrzymam klucze do własnego M i to w nim będę żarła karbowane frytki, bo na więcej pewnie mnie nie będzie stać?
Słyszałam, że w wielu innych miejscach Europy priorytetem w życiu wcale nie jest kupno mieszkania, a długoletnie wynajmowanie to nie jest nic złego. O, chociażby nasz ulubiony Steffen Möller o tym mówi w tej swojej książce Viva Polonia czy jakiejś takiej.
Że jego rodzice np. są w podeszłym wieku i mieszkają od kilkudziesięciu lat na tym samym wynajmowanym mieszkaniu i że w Niemczech to jest na przykład coś normalnego. Większość ludzi woli zwiedzać świat bądź inwestować w inne rzeczy, aniżeli kupno mieszkania czy też domu na własność. Klasa średnia nie zaprząta sobie głowy deweloperami, pomimo tego, że – jak nam się wszystkim wydaje – Niemiaszki mają hajs.
Jeżeli
nie jestem milionerką,
nie urodziłam się dziedzicem fortuny,
ani nic nie zapowiada się, bym w przyszłości stała się którymś z powyższych (chyba że wżenię się w jakąś arystokratyczną tudzież królewską rodzinę i będę jak Kate Middleton),
to, krótko mówiąc, po chuj mi własne mieszkanie i związane z nim problemy i nieprzespane noce, czy zarobię na kredyt.
Jakieś sympatyczne lokum można przecież też wynajmować razem z lubym na pół i wszyscy będą zadowoleni. Wynajmowane mieszkanie też może mieć balkon, może być usytuowane w miłej okolicy, można je urządzić w minimalistycznym stylu, a w kuchni sadzić zioła.
Wszystko można!
I można być też szczęśliwym, bo własne mieszkanie nie determinuje szczęścia, a jak tak czytam w gazetach to i wręcz przeciwnie.
To myślę ja, niżej podpisana, stan umysłu na dzień: 27 maja 2013r.
Zobaczymy, co dalej.