Co tu dużo mówić,
nastał ten gdzieś skrycie oczekiwany, acz wypychany ze świadomości moment, w którym moja siostra wyprowadziła się z domu, by się usamodzielnić przez duże u, by wić własne gniazdko, by tworzyć własny dom.
No, może się nieco zagalopowałam, ale to dość dziwne uczucie.
To trochę inna przeprowadzka niż ta, kiedy zaczynała studia.
Zmiana miejsca tymczasowego pobytu związana ze studiami to dla mnie bardziej konieczność, mus, sytuacja, w której nie ma innego wyjścia prócz zaniechania studiowania. Wtedy nawet jeśli było mi smutno, to miałam świadomość, że jest dość daleko, w innym mieście, że się tam pewnie świetnie bawi i w ogóle. Po prostu jej nie było, bo była gdzieś indziej.
Teraz u progu wakacji zaskoczyła mnie wiadomość, że się wyprowadza, ale nie do innego miasta, nie za granicę, nie na bezludną wyspę. Będzie mieszkać w tym samym mieście, dość blisko, przy ulicy, przy której byłam tysiące razy. Teraz będzie przychodziła do domu tylko od czasu do czasu, wieczorem odwożąc mnie pod dom mówi mi “no to cześć”, już tu nie nocuje, już się nie kłócimy rano, już nie pożyczam sobie jej ubrań, już trzeba się umawiać na spotkania i odwiedziny. Ale dziwnie. Muszę się troszkę oswoić.