Jak to, przecież w Świnoujściu nic się nie dzieje, daj spokój.
Uważam, że w wakacje się dzieje. Na przykład kończy się właśnie FAMA (Festiwal Artystyczny Młodzieży Akademickiej), który w różnej postaci odbywa się od kilkudziesięciu już lat i w jego ramach występowała tutaj np. Anna Jantar, a fakt ten jakoś szczególnie utkwił mi w pamięci. Festiwal ten wielu ludziom wydaje się nieco od czapy, bo zjeżdżają się młodzi, szaleni ludzie i uskuteczniają różne rzeczy typu happening na placu Wolności, w ramach którego młody człowiek wylewa na siebie biały płyn, który prawdopodobnie jest mlekiem, miejmy nadzieję, że nie farbą emaliową. Jest zdecydowanie bardziej niszowy niż Karuzela Cooltury, mimo że o wiele młodsza stażem. Niektórym ludziom FAMA się nie podoba i uważają, że to niepotrzebne wydziwianie i cyrki, bez których by się obeszło, choć słyszałam też głosy, że niektórzy ludzie specjalnie właśnie w czasie Famy urlopują sobie w Świnoujściu i już od kilkunastu lat przyjeżdżają tylko na Famę, starając się nie ominąć żadnego wydarzenia.
A ja? Nigdy nie miałam zbytnio styczności z Famą, bo nie mogę powiedzieć, żebym odwiedzała wszystkie wydarzenia, których przez całe dwa tygodnie trwania festiwalu jest raczej sporo. Co roku zauważam tylko, że jest, odnotowuję to w pamięci, najczęściej zastanawiając się, z jakiej okazji dziś grają w amfiteatrze. Jedynie w tym roku z racji mojej dogodnej sytuacji mogłam zobaczyć kilka wydarzeń i nie były najgorsze. Byłam na jednym koncercie w Jazz Club Scena, który niestety za bardzo do mnie nie przemówił. Najciekawsze uważam były spotkania autorskie, bo lubię tą formę wywiadu – byłam posłuchać Mariusza Szczygła i Doroty Warakomskiej. Dwa razy widziałam koncerty w muszli koncertowej, które z kolei bardzo mi się podobały, bo nawet jeśli nie rozumiałam tekstu, ciężko było mi wyłapać słowa albo wokalista niedomagała to chłopaki po prostu fajnie grali. Dobra była też Anna Serafińska ze swoim zespołem Groove Machine. Posłuchałam ich z godzinkę, ale niestety wyszłam przedwcześnie, bo słuchanie jazzu niewprawionym uchem przez tak dosyć długi czas wydawało mi się być ciut męczące.
Tymczasem mój ulubiony bloger-podróżnik, o którym już wcześniej wspominałam, zakończył swoją podróż po Południowej Ameryce i pojechał do Paryża, gdzie uczy się francuskiego i odkrywa Francję z perspektywy rodowitego Francuza, a nie tylko turysty wiedzionego wyobrażeniem z filmów, wieżą Eiffle’a w tle i akordeonistą na każdym rogu. W międzyczasie Chris kontynuuje pisanie tekstów luźno nawiązujących do relacji damsko-męskich, z których każdy kolejny jest – w moim mniemaniu – bardziej trafiony.
Zastanawiałam się już od jakiegoś czasu z koleżankami rozglądając się po wielkomiejskich ulicach, dlaczego najprzystojniejsi faceci, którzy mają idealny wzrost, zarost i ubrani są lepiej niż im się pewnie wydaje, są zawsze w objęciach wątpliwej urody blondynki z doczepianymi włosami, która ma nieudolnie wykonany makijaż, bardzo duży dekolt i dziwnie ciemną opaleniznę? Dlaczego dziewczyny, które nie błyszczą intelektem są sparowane z facetami, którzy są surferami, jeżdżą na skuterze, kolekcjonują stare samochody lub mają własną firmę (i oczywiście wyglądają)? Jak to jest, że ten jeden facet, z którym – jak ci się wydaje – miałabyś mnóstwo wspólnych tematów i wspólne zainteresowania, zadaje się właśnie z tymi dziewczynami niebłyszczącymi intelektem (i mu się to podoba)?
Znam mnóstwo dziewczyn, które są utalentowane, zdolne, inteligentne, znają kilka języków, mają rozległe zainteresowania, udzielają się, mają czas na wszystko, a do tego super wyglądają, umieją się malować eyelinerem, mają dobry styl i karnet do klubu fitness. Wszystkie one mają często jedną wspólną cechę. Wszystkie one są same. Singielki niekoniecznie z wyboru.
Zapytałam więc Chrisa pewnego wieczoru, jak to jest, co on sądzi o tym zjawisku.
W ten sposób Chris po raz kolejny rozjaśnił mi światopogląd i ułatwił mi życie.
Cheers, mate!