Pora jeszcze przedobiadowa, a już jestem z siebie dzisiaj dumna i pewnie będę po wsze czasy, bowiem byłam dzisiaj sama i z własnej, nieprzymuszonej woli w warsztacie rowerowym!
Oczywiście nie jest to osiągnięcie samo w sobie, ale pod względem językowym – uważam, jak najbardziej. Dogadać się z panem z warsztatu? Powiedzieć, że trzeszczy albo piszczy? Że błotnik, że śrubka, że przykręcić? Opona, wymienić, posmarować? Udało się, załatwiłam, to co chciałam i nawet nic nie zapłaciłam. Pan tylko raz zapytał się wie bitte?, a więc poszło mi znakomicie. Nie mrużył oczu, nie zaczął mówić inaczej, nie ograniczał się do gestów. Zatem powód do dumy dla mnie.
Dzisiaj też pierwsze truskawki i pierwsze uskutecznianie domowych napojów chłodzących – coś na kształt mrożonej herbaty / lemoniady. Wstawiłam jakieś dziwne ciecze w szklanym naczyniu do lodówki i czekam.